środa, 8 maja 2013

się uśmiechałam.

się uśmiechałam. playboy na szyi,
tydzień po fryzjerze
 i spódnica od angielskiej macochy.
Dziś już po matematyce, przyznam szczerze, że rano miałam potworny atak paniki. Na dziesięć minut przed wyjściem kuliłam się w łóżku i powtarzałam sobie, że muszę wstać, choć ciało postanowiło się tylko trochę pogibać.
Ale dałam radę, liczenie uspokaja. A myślałam, że to głupota liczyć do stu, aby w końcu dać sobie odetchnąć. Ja może do stu nie liczyłam, bo musiałam pierwiastki, nierówności i prędkości wymyślać, ale też te cyferki pomogły.

Sprawy się komplikują, bo chociaż staram się robić dobrą minę, to wewnętrznie czegoś mi brakuje. W tej chwili to byłoby wzięcie mnie w ramiona, ale na dłuższą metę nie tę potrzebę muszę zaspokoić. Ale gdzie szukać rozwiązań?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

pisz, pisz.
a jak już piszesz, to na dole dopisz nazwę jakiegoś fajnego serialu.
bo szukam jakiejś nowej zajawki.